Historia powstania Studia Kalari przypomina międzynarodowy film akcji, drogi i romans, czyli po prostu masala movie – kolorową, pełną emocji, energii, pasji i nieoczekiwanych zwrotów akcji opowieść ze sztuką walki kalarippajattu w roli głównej.
Grotowski i Milon Mela
Poznaliśmy się z Sankarem w grudniu 2005 roku w wiosce Bollopur, w Bengalu Zachodnim, dokąd wraz z grupą przyjaciół przyjechałam uczestniczyć w miesięcznych warsztatach teatralnych prowadzonych przez indyjską grupę Milon Mela.
Grupa, działająca do dziś, składa się z artystów reprezentujących m.in. różne indyjskie tradycje teatru, tańca i sztuki walki, a jej założycielem i liderem jest Abani Biswas. Abani we wczesnych latach 80-tych uczestniczył w projekcie Teatr Źródeł, kierowanym przez polskiego reżysera i badacza teatru, Jerzego Grotowskiego. Projekt realizowany był m.in. w Brzezince, leśnej bazie ówczesnego Teatru Laboratorium (a obecnie jednej z siedzib Instytutu Grotowskiego) nieopodal Wrocławia, oraz w wioskach Kenduli i Khardaha w Bengalu Zachodnim. Praca z Grotowskim zainspirowała Abaniego do twórczych poszukiwań i działań w obrębie rodzimych tradycji. Zaprosił do współpracy baulów – bengalskich mistyków i pieśniarzy (niektórzy również uczestniczyli w projekcie Grotowskiego) – tancerzy ćhau z Dźarkhandu, tancerzy gotipua z Orisy i mistrzów kalarippajattu z Kerali. Zespół dopełniło kilku bliskich współpracowników teatralnych. W takim składzie grupa Milon Mela prowadziła przez wiele lat warsztaty: kilkutygodniowe w swojej indyjskiej siedzibie i kilkudniowe w Europie, m.in. w Brzezince.
Jak wyglądały warsztaty?
W lipcu 2004 roku wraz z przyjaciółką Izą Młynarz wzięłam udział po raz pierwszy w warsztatach, które odbywały się właśnie w Brzezince. Intensywne sesje treningowe przeplatały się ze spokojniejszymi zajęciami skupionymi na śpiewie, prezentacji tekstów lub przebywaniu w ciszy i skupieniu. Nasz dzień zaczynał się o 6 rano i z przerwami na posiłki trwał do 22:30. To niezwykłe doświadczenie bardzo wpłynęło – w zasadzie zmieniło – moje dalsze życia. Choć od podstawówki byłam na różne sposoby i z różną intensywnością aktywna w dziedzinach teatru i sportu, kilka lat poprzedzających warsztaty obfitowało raczej w grecką i łacińską gramatykę oraz historię teatru i dramatu, a nie trening fizyczno-duchowy.
Pasja i praca
Przy okazji uczestnictwa w warsztatach z Milon Mela zostałyśmy z Izą także wolontariuszkami w „Grocie” i pomagałyśmy Stefanii Gardeckiej w organizacji warsztatów. Tak na wiele lat zazębiły się dwie sfery mojego życia: pasja i praca. Wolontariat po roku przekształcił się w regularną pracę na stanowisku koordynatorki warsztatów i projektów edukacyjnych i artystycznych, która trwała do października 2019 roku.
Podróże z(a) Hindusami
Natomiast indyjska przygoda – choć wydawało się, że zakończyła się wraz z warsztatami w Brzezince, bo „Hindusi już nigdy nie wrócą i to się już nigdy nie powtórzy” – toczyła się równolegle. Kilka tygodni po Brzezince pojechałyśmy z Izą autostopem do Casa Laboratorio di Cenci w Umbrii, by uczestniczyć w kolejnych warsztatach, a później próbowałyśmy znaleźć sponsorów na wyjazd do Indii (o naiwności…), bo nie miałyśmy na to w ogóle pieniędzy.
Minął rok i w wakacje 2005 roku Hindusi znowu przyjechali do Polski z warsztatami, potem my znowu autostopem do Włoch, ale też miałyśmy już oszczędności, które w grudniu pozwoliły nam polecieć do Indii, aby wziąć udział w miesięcznych warsztatach. Dołączyło do nas jeszcze kilkoro przyjaciół, m.in. Karolina Szwed, która tak się wciągnęła w Indie, że od kilku lat już tam mieszka.
Dlaczego kalari?
Od początku w warsztatach najbardziej podobały mi się treningi kalarippajattu, choć były one dość krótkie i zawierały tylko niektóre elementy praktyki. Podobała mi się intensywność ćwiczeń i sekwencji, skupienie i precyzja, których wymagały, oraz to, że angażowały całe ciało, uwagę i energię. Były męczące, a jednocześnie dawały mnóstwo satysfakcji i spełnienia. Wiedziałam od początku, że w Indiach po warsztatach z całą grupą Milon Mela pojadę do Kerali, aby skupić się już tylko na kalari.
Podczas warsztatów w Europie treningi kalari prowadził mistrz Jayachandran Nair (Joy) z asystentem Sathishem. Uczyli stylu południowego kalarippajattu. Gdy przyjechaliśmy do Indii, okazało się, że asystent się zmienił i nowym został Sankar.
Wejście smoka
Tadaaam.
To była miłość od pierwszego wejrzenia, ale długo nieujawniana i ukrywana. Zwłaszcza ten drugi aspekt przysporzył nam później wielu dodatkowych emocji i przygód…
Sankar poza tym, że praktykował i uczył kalari, pracował wówczas w szpitalu ajurwedyjskim. Jego rodzina od pokoleń kontynuuje tradycje kalarippajattu (ze strony ojca) i ajurwedy (ze strony mamy). Jego pierwszym nauczycielem kalari był dziadek, a do jego późniejszych nauczycieli należeli m.in. znani mistrzowie stylu południowego: Madhavan Asan i Thankappan Assan.
Kalari w Kerali…
Po miesiącu w Bengalu pojechałam z mistrzem, asystentem i innymi przyjaciółmi na kilkanaście dni do Trivandrum, gdzie dwa razy dziennie uczestniczyliśmy już tylko w treningach kalari. Było to magiczne doświadczenie – pot, łzy i odciski o świcie i o zmierzchu (kilkugodzinne treningi odbywały się rano i wieczorem). Nasz mistrz nie miał własnego kalari i ćwiczyliśmy na dachu jego domu. Wracaliśmy do Polski zmęczeni, ale podekscytowani, gdyż…
… i we Wrocławiu
… już po dwóch miesiącach, wiosną 2006, roku mistrz Joy wraz z Sankarem przylecieli na zaproszenie Ośrodka Grotowskiego, by przez półtora miesiąca prowadzić treningi i otwarte warsztaty we Wrocławiu i Brzezince. Kilkugodzinne treningi odbywały się codziennie rano. Potem ledwo żywo siadałam do pracy w biurze i pracowałam na kolejny bilet do Indii.
Kolejne półtora roku – do grudnia 2007 roku – toczyło się w rytmie warsztatów letnich w Polsce i we Włoszech, zimowych wyjazdów do Indii oraz niemal codziennych porannych treningów przed pracą w salach Instytutu, podczas których sama lub razem z Karoliną powtarzałyśmy elementy, których wcześniej uczyłyśmy się od mistrza. W Polsce nie było wówczas żadnego nauczyciela kalari, a i w Europie były to pojedyncze osoby. Jedyną możliwością solidnej nauki były wyjazdy do Indii. Pomijam tu takie pozostały szczegóły jak godzenie pracy na etacie we Wrocławiu ze studiami dziennymi w Krakowie 😀
Love story nabiera tempa
W międzyczasie uczucie na odległość kwitło i moja podróż do Indii na przełomie 2007/2008 roku przyniosła nieoczekiwany finał. Oględnie mówiąc nasza chęć rozwoju związku z Sankarem nie spotkała się z przychylnością ze strony – nie, nie naszych rodzin, jakby się można było spodziewać, ale członków grupy Milon Mela, z mistrzem Joyem na czele. Podczas gdy indyjska przyszła teściowa radośnie nam kibicowała, a polska przyszła teściowa zachowywała zimną krew i czekała na rozwój wydarzeń, stanowczy opór napotkaliśmy ze strony mistrza kalari. Tu należy wspomnieć, że w Indiach mistrz – guru – to ktoś więcej niż nauczyciel; jest mistrzem życia, autorytetem, często troszczącym się o swoich podopiecznych i czującym się za nich odpowiedzialnym. Także w tym przypadku mistrz kierował się prawdopodobnie troską – bezdyskusyjnie. Po kilku tygodniach praktyki kalari bomba wybuchła, miłość wyszła na jaw i Sankar dostał zakaz przychodzenia na treningi, dopóki Europejczycy nie wyjadą. Była nas wówczas dość liczna grupa osób z Europy, która na kilka tygodni przyjechała ćwiczyć. W takiej sytuacji z treningów zrezygnowałam także ja oraz, solidarnie, wcześniej wspomniana Karolina. Do końca mojego pobytu w Indiach został wtedy miesiąc. Podjęliśmy ekspresową decyzję, że Sankar wróci z nami do Polski.
Film drogi na żywo
Przygody w kolejnych tygodniach porównywalne są do tych z filmu „Bunty i Babli” – kto nie zna, niech sobie obejrzy tę bollywodzką komedię drogi. A wszystko dlatego, że paszport Sankara spokojnie sobie leżał w biurze Milon Mela w Bengalu i niestety nikt nie chciał nam go przysłać do Kerali (2500 km). Dopiero po ponad tygodniowych negocjacjach telefonicznych odnieśliśmy sukces: owego dnia wychodziłyśmy z Karoliną z kafejki internetowej, a tu podjeżdża na motorze Sankar i tryumfalnie wyciąga z kieszeni odzyskany paszport! Z pakietem dokumentów w plecaku z Trivandrum pojechaliśmy do Mumbaju (1700 km), aby w konsulacie aplikować o wizę do Polski. W oczekiwaniu na wizę z Mumbaju udaliśmy się do Bhubaneśwaru w Orisie (1700 km), żeby spotkać się i pożegnać z przyjacielem Sankara, Basantem – mistrzem i tancerzem gotipua. Przemieszczaliśmy się pociągami, w których również spędziliśmy w sumie kilka dni. Wizę odebraliśmy z konsulatu w przeddzień wylotu do Warszawy – misja zakończyła się sukcesem. Ślub wzięliśmy już we Wrocławiu.
Zakładamy Studio Kalari
Przez kolejne dwa lata organizowaliśmy okazjonalne kilkudniowe warsztaty w różnych miastach w Polsce, a Sankar równolegle rozpoczął praktykę ajurwedyjską, w ramach której prowadził konsultacje, masaże i terapie. Staraliśmy się o organizację regularnych treningów w Instytucie Grotowskiego, ale wówczas nie było to możliwe ze względu na brak wolnej sali. Taka możliwość pojawiła się jednak wiosną 2010 roku, gdy Instytut pozyskał kolejną siedzibę (Studio na Grobli), mieszczącą m.in. sale przeznaczone na próby i treningi, i udostępniono nam salę na regularne treningi. I tak w maju 2010 roku powstało Studio Kalari.
Treningi, warsztaty, szkoły
Od tamtej pory prowadzimy regularne treningi kilka razy w tygodniu, kilkudniowe warsztaty w Polsce i zagranicą (Włochy, Niemcy, Finlandia, Norwegia, Francja, Rosja, Brazylia, Ukraina), coroczne szkoły letnie i (od 2013 roku) kilkutygodniowe zimowe wyjazdy do naszego kalari w Trivandrum, ulokowanego koło domu rodziców Sankara. Podczas pobytów w Indiach odwiedzamy mistrza Raję Gopalana Asana i uczymy się od niego.
Podczas współpracy z Instytutem Grotowskiego (do połowy 2018 roku) wielokrotnie prowadziliśmy też zajęcia dla studentów polskich i zagranicznych szkół teatralnych, a także uczestniczyliśmy w projektach badawczo-artystycznych. W zakresie współpracy artystycznej od kilku lat współpracujemy cyklicznie z Teatro dei Venti z Modeny.
Kalari – sztuka walki i życia
Obecnie skupiamy się przede wszystkim na propagowaniu kalarippajattu jako sztuki walki i życia – sztuki, która wzmacniając i rozciągając ciało, oczyszcza umysł i hartuje ducha. Sprawia, że czujemy się pełni energii, stabilni i gotowi do działania, a Sankar równolegle współpracuje także z terapeutami i klinikami propagującymi leczenie integracyjne lub naturalne w kilku miastach w Polsce.
W maju będziemy świętować zarówno 10-lecie Studia Kalari, jak i 12 rocznicę ślubu. Mamy też trójkę dzieci, ale to już inna historia… ?
LINKI