Zapraszam do lektury wywiadu z mistrzem Sathyanarayananem G. Nairem z CVN Kalari w East Fort, w Trivandrum.
Miałam przyjemność i zaszczyt nie tylko przeprowadzić wywiad z mistrzem, ale także uczestniczyć w treningach prowadzonych przez niego oraz Rajasekharana Naira, nauczyciela z tej samej szkoły. Tam, gdzie było to potrzebne, wyjaśniam pewne terminy w nawiasie z moimi inicjałami JR-N.
W wywiadzie poruszyliśmy wiele tematów takich jak: tradycja rodzinna, historia linii CVN, nauki mistrzów, zmiany w nauczaniu kalari, a także różnice między popularnością kalari a świadomością istnienia tej sztuki.
Justyna Rodzińska-Nair: Proszę, opowiedz coś o swojej rodzinnej tradycji i linii kalarippajattu, którą kontynuujesz.
Sathyanarayanan G. Nair Gurukkal: Tak naprawdę jestem trzecim pokoleniem nauczycieli z tej konkretnej linii. Była to stara, matrylinearna rodzina z siedzibą w północnej Kerali (Dawna nazwa tej krainy to Malabar. Przyp. JR-N), w małym mieście zwanym Tellicherry. Matrylinearne nazwisko domowe brzmiało Chambadan Veedu. Mój dziadek nazywał się C.V. Narayanan Nair i C.V. oznacza Chambadan Veedu, od tego pochodzi skrócona nazwa CVN. Mój dziadek był pierwszą osobą w rodzinie, która rozpoczęła praktykę kalarippajattu u pewnego dobrze znanego nauczyciela. W ten sposób sztuka kalarippajattu trafiła do naszej rodziny. Mój ojciec, najstarszy syn C.V. Narayana Naira: Govindankutty Nair, kontynuował tę linię i ja, będąc z kolei jego najstarszym synem, także kontynuuję ją jako uczeń i nauczyciel.
Trzeba jednak zrozumieć, że w tamtych czasach rodziny miały szczególny charakter. Były one jak wielkie społeczności; to tak jakby 50 rodzin żyło w jednym domu. Możecie to sobie wyobrazić, to nie była mała rodzina, tylko ogromne domostwo. Do dziś ta wielka posiadłość znajduje się w Thalassery (Dawna nazwa: Tellicherry. Przyp. JR-N): 4 akry ziemi, duże domy, staw, kilkoma małych domków dla gości. Tak było również wtedy. Na czele była głowa rodziny: osoba, która opiekowała się wszystkimi rodzinami w danym gospodarstwie i często była ona związana z jakąś dziedziną sztuki, literaturą, itp., dlatego, gdy na przykład okazywało się, że jakiś słynny mistrz przybył w te okolice, zapraszano go do swojego domostwa, do domku dla gości i zaczynał on uczyć dzieci z tej rodziny.
Jest właśnie taka historia o moim dziadku. Miał małą fizyczną deformację: niewielki rozszczep podniebienia. Mimo, że operowano go w wieku 12 lat, nadal odczuwał ten defekt, mało więc mówił, ale fizycznie był bardzo sprawny. Pewnego dnia przypadkiem zobaczył go mistrz kalari. Było to w pobliżu bardzo znanej świątyni Sri Ramy w Thalassery. Był tam teren, na którym bawił się mój dziadek – tak powiadają, nie wiem czy to prawda czy nie. Mistrz zauważył u chłopca talent i zapytał, kim jest. Gdy dowiedziała się o tym głowa rodziny, mistrza zaproszono do domu. Został tam prawie 5 lat, zbudował kalari i zaczął uczyć tamtejszą młodzież. Mój dziadek stał się jego ulubionym uczniem, a wraz z nim także jego młodszy brat, C.V. Balan Nair. Tak więc to oni wprowadzili kalari do rodziny. Jest jeszcze jeden aspekt – możecie sobie wyobrazić, że był to czas przełomu XVIII i XIX wieku. W tym czasie Indie były pod rządami Brytyjczyków i nakładano bardzo wiele restrykcji, dochodziło też do ciągłych zmian politycznych. Również sztuka kalarippajattu podlegała wielu zmianom, ponieważ była zakazana właśnie z powodu polityki i przemian społecznych. Dochodziło m.in. do buntów przeciwko rządowi brytyjskiemu. W tym samym czasie niektórzy ludzie próbowali zachowywać to, co ocalało z różnych tradycji i jakoś to rozpowszechniać.
Mistrz, guru, mojego dziadka nazywał się Kottackal Kanaran Gurukkal. Pochodził ze starego domu gdzieś w pobliżu Thalassery, w północnym Malabarze, gdzie odwiedzał różnych mistrzów i uczył się od nich. Uczył się u różnych mistrzów i był swego rodzaju zbieraczem informacji, które ocalały do tamtych czasach, ponieważ duża część tradycji zdążyła już wcześniej wymrzeć. Większość szkół kalari nie była w stanie funkcjonować, życie było trudne, nakładano restrykcje, jeśli ktoś praktykował tradycje itd. Niektórzy z lokalnych władców buntowali się przeciwko Brytyjczykom i wykorzystywali adeptów kalari jako żołnierzy w prowadzonych przez siebie starciach zbrojnych. Z tego powodu Brytyjczycy zakazali działalności wszystkich szkół kalari.
W tym samym czasie Thalassery w północnym Malabarze było stolicą brytyjskiego rządu w Kerali i ich siedzibą, a nie, jak teraz, Trivandrum. Ze względu na tę lokalizację wysiłki mojego dziadka były wówczas wspierane. Stał się bardzo sławny po tym, jak zaczął dawać pokazy i w ten sposób popularyzował kalari. Razem z Kottackalem Kanaranem podejmowali w tym celu różne inicjatywy, ponieważ tradycyjnie sztuka ta była ograniczona do budynku kalari. Szkoły były prywatnymi miejscami, gdzie przychodziło bardzo mało ludzi, może na małą uroczystość raz na jakiś czas, ale poza tym nie były znane ludziom. Dziadek z pomocą mistrza zaczął więc urządzać publiczne pokazy i stworzył małą społeczność kalari. Podróżował po całych Indiach prezentując tę sztukę i w ten sposób ją rozpowszechniał. Był jedną z najważniejszych osób, które odrodziły tę tradycję. Czasy się zmieniały, brytyjskie rządy miały się ku końcowi (Indie odzyskały niepodległość w 1947 roku. Przyp. JR-N).
Mój ojciec przyjechał do Trivandrum w latach 50-tych. Około 1950–1952 zaczął przyjeżdżać tu z publicznymi pokazami. Mój dziadek zmarł wcześnie, w 1944 roku, i mój ojciec, który był wtedy bardzo młody, przejął po nim tę pracę. Bywał w Trivandrum z pokazami raz lub dwa razy w roku, ponieważ prowadził już kalari sangham (Wspólnotę. Przyp. JR-N) pod kierunkiem Sri C.V. Balana Naira. Kiedy przyjeżdżał do Trivandrum, niektórzy ludzie, zwłaszcza Goda Varma Raja popularnie znany jako G.V. Raja, słynny książę z rodziny królewskiej, który był mecenasem między innymi sportu, powiedział: „powinieneś założyć kalari w Trivandrum”. I tak mój ojciec sprowadził się do Trivandrum w 1952 roku.
W ten sposób właśnie ta tradycja pojawiła się w południowej części Kerali; wcześniej niewiele osób o niej wiedziało. Nawet kiedy mój dziadek przyjechał na występy do Trivandrum kilka lat przed swoją śmiercią, około 1939–1940 roku, wielu starszych ludzi z tego miasta nigdy wcześniej nie widziało tego typu występu. Mój ojciec założył małe kalari i rozpoczął działalność w innej części miasta, a później, w 1967 roku, kupił ziemię, zbudował kalari i założył szkołę. W 1975 roku wybudował działający po dziś dzień modelowy ośrodek kalarippajattu (W centrum miasta zwanym East Fort. Przyp. JR-N). Był to również czas odradzania się tradycji: nowe przedstawienia, nowe pomysły, nowe filmy wzbudzające zainteresowanie wielu artystów. Mój ojciec, powiedziałbym, nadał temu nieco inny kierunek. Bo kierunek i wizja nauczyciela są bardzo ważne. Jeżeli one cały czas się zmieniają, to zmienia się też cały sposób nauczania.
J: A jak zostałeś wprowadzony w trening kalari?
S: Miałem dziesięć lat, kiedy zaczęłam przychodzić do kalari na regularne treningi. Przychodziłem z moim nauczycielem i dołączaliśmy do treningu kalari. Chodziłem też do szkoły, potem studiowałem. Od czasu skończenia studiów codziennie przychodziłem do kalari, byłem członkiem zespołu, codziennie ćwiczyłem, występowałem, uczestniczyłem w pokazach. W 1976 roku Phillip Zarrilli (1947–2020, urodzony w Ameryce badacz teatru, reżyser, pisarz, profesor i trener aktorów, autor słynnej książki o kalari When the Body Becomes All Eyes, która powstała na podstawie jego badań w Kerali przeprowadzonych w latach 1976–1998. Przyp. JR-N) zaczął przyjeżdżać, aby prowadzić swój projekt badawczy, a ponieważ mój ojciec nie mówił zbyt biegle po angielsku, poprosił mnie o pomoc. Byłem więc swego rodzaju tłumaczem, szlifowałem przy okazji swój angielski, co bardzo mi się przydało. Odbywałem poranną praktykę, a potem szliśmy razem, by spędzić 2-3 godziny każdego dnia, robiąc notatki i tego typu rzeczy.
Zarrilli również ćwiczył kalari przez cały ten czas i to mnie dodatkowo motywowało i wzmagało jeszcze bardziej zainteresowanie tradycją. Tak właśnie do tego doszedłem. W latach 1976–1978 mój ojciec skupiał się przede wszystkim na budowaniu grupy, a także zespołu wykonującego pokazy, ponieważ kalari jako szkoła już funkcjonowała. W 1980 roku, kiedy miałem 19 lat (urodziłem się w 1961 roku), też byłem członkiem zespołu i pojechaliśmy wtedy za granicę. To był pierwszy raz, kiedy kalarippajattu zostało zaprezentowane poza Indiami. Podróżowaliśmy po całej Azji, pod auspicjami rządowej organizacji ICCR (Indian Council for Cultural Relations: Indyjska Rada ds. Stosunków Kulturalnych to organizacja promująca stosunki kulturalne między Indiami a innymi krajami. Przyp. JR-N). W ten sposób angażowałem się coraz bardziej. Zostałem pełnoetatowym członkiem zespołu kalari, potem zacząłem tworzyć swoją codzienną praktykę, pracując nad pokazami, filmami, a zwłaszcza pracą teatralną i pracą z ciałem. Wszystkie te elementy tworzyły całość pracy.
J: Jaki był wtedy styl nauczania Twojego ojca? Co było w nim szczególnego?
S: Przede wszystkim trzeba zrozumieć szerokie znaczenie kalari jako tradycji. To warunek sine qua non. To było to, co starał się promować. Było to dla niego również duże wyzwanie. Kiedy przybył na południe, do Trivandrum, czyli epicentrum praktyków południowego stylu kalarippajattu, tutejsi mieszkańcy nawet nie wiedzieli o tej tradycji. O co w tym chodziło? Te wszystkie ćwiczenia, walki na miecze i tak dalej. Nawet jeśli kalari było tam obecna, to nie w takiej formie. To była zupełnie inna tradycja, dlatego duże wyzwanie stanowiło dla niego zachowanie własnych praktyk źródłowych i utrzymanie ich pomimo funkcjonowania w odmiennym środowisku. Był raczej purystą, powiedziałbym. Nie był kimś, kto by eksperymentował czy coś zmieniał, ponieważ uważał, że ta tradycja ma w sobie coś, co trzeba zachować w żywej postaci. Takie było jego zadanie. Miał bardziej artystyczne podejście do całej sprawy i nie był raczej kimś specjalnie zainteresowanym walką.
Mój ojciec nie szedł na kompromis w podstawowych sprawach. To była jego specjalność. A jednocześnie ludzie, z którymi obcował, byli szczególni, więc zajmował się kalari nie jako formą walki, ale jako tradycją praktykowania źródeł. Zawsze mówił o tym w ten sposób. Oczywiście cenił też wiedzę o systemach południowych, ale jednocześnie niczego nie mieszał. Nie chciał mieszać stylów. Taka była jego droga. A potem zaczął mieć kontakty z różnymi ludźmi, jak np. ze środowiskiem artystycznym, z osobami zajmującymi się pokazami i większość z nich do kalari przyciągał system treningu ciała, a nie walka. Można było kłaść nacisk i na walkę, ale jednak w centrum zainteresowań i wizji ojca była praktyka źródłowa, i konsekwentnie podążał w tym kierunku. W kierunku – nie powiedziałbym, że aspektu performatywnego – ale raczej złożonego systemu, a nie zestawu technik. Starał się zachować ten system i kontynuować go w kierunku, w którym byłoby to coś w rodzaju sztuki ciała.
J: Jak ojciec przygotowywał cię do roli nauczyciela?
S: Tradycyjnie w kalarippajattu zawarta jest metoda nauczania i jest ona zintegrowana z systemem treningu. Jest to element, którego nie widzę w wielu tradycjach; w nich zachodzi po prostu obserwowanie, naśladowanie – tak w większości przypadków przebiega obecnie przekazywanie wiedzy. Nie mówię, że tak jest we wszystkich systemach, ale dotyczy to większości. W przypadku niektórych technik patrzysz na mistrza i próbujesz naśladować to, co on robi, ale w kalari jest nieco inaczej. W kalari istnieje odpowiedni system nauczania, więc zachodzi tam także naturalna progresja od ucznia do nauczyciela. Jest pewna specjalna ceremonia zwana Mun Kol Kodukkuka. Mun Kol oznacza pierwszy kij lub kij prowadzący (dosłownie) i technicznie oznacza przejście na stronę nauczyciela. Tak więc na przykład zaczynasz praktykę kalari, uczysz się kilka lat, a następnie zaczynasz praktykę jednym rodzajem broni, potem drugim, potem przeszedłeś już może do trzeciego, ale cały czas jesteś po stronie wschodniej (W północnym stylu kalarippajattu położenie budynku kalari zależy od stron świata, a ruch odbywa się przeważnie po linii prostej, gdzie nauczyciel zawsze ma za sobą ścianę zachodnią, a uczeń wschodnią. Przyp. JR-N). W pewnym momencie twój nauczyciel decyduje, że nadszedł czas, abyś przeszedł na zachodnią stronę i odprawiana jest specjalna ceremonia, która nazywa się właśnie Mun Kol. Wtedy zaczynasz być tym po drugiej stronie.
I co następuje, to znowu nie jeden zestaw technik, ale to samo co robiłeś po jednej stronie, musisz robić teraz po drugiej stronie z nastawieniem, że odtąd uczysz się prowadzić i kontrolować innych. Co więcej, musisz uczyć wielu uczniów, nie tylko jednego. W idealnej sytuacji nauczyciel uczy wielu uczniów każdego dnia, podczas gdy uczeń uczy się tylko jednej sekwencji, a nauczyciel go kontroluje. Ale tutaj w dawnych czasach trzeba było uczyć od razu 15 uczniów. Pierwszego dnia przychodzisz, bierzesz kij i robisz chernu ketti (Ćwiczenie z długim bambusowym kijem kettukari. Przyp. JR-N). Jako nowy nauczyciel wykonujesz to ćwiczenie z jedną osobą, potem bierzesz drugą i tak dalej, i w ten sposób nabywasz różnego doświadczenia. Tak to działa.
Tak więc jest to szczególny system, silnie obecny w kalarippajattu pod każdym względem. Przechodzenie na drugą stronę, następnie uczenie się tej drugiej strony. Jest to również obecne w systemie leczenia, na przykład w masażach. Teraz w ajurwedzie tego nie widać. Jest tak wielu praktyków ajurwedy lub terapeutów, ale nie mają oni żadnego systemu nauczania. Po prostu przebywają z inną osobą, która wykonuje masaż i wtedy zaczynają się go uczyć. Ale w kalari tak nie jest. Po tym jak zostaniesz wprowadzony do Mun Kol, guru widzi, czy jesteś wykwalifikowany, czy masz w sobie wystarczające zasoby, aby kontynuować naukę jako nauczyciel, aż w końcu pewnego dnia powie ci: dobrze, w przyszłym tygodniu rozpoczniemy z tobą naukę uzhiccil (Tradycyjny, głęboki, olejowy masaż całego ciała. Przyp. JR-N). Towarzyszy temu specjalna ceremonia. Wszystkie te rytualne rzeczy są tam stopione w całość.
Proces nauki masażu uzhiccil trwa od około 6 miesięcy do roku. Najpierw nauczyciel siedzi przy tobie, gdy zaczynasz uczyć się masażu. Nauczyciel wybiera spośród uczniów przychodzących do kalari chłopca o wzroście ok. 150 cm, następnie prosi jego ojca o pozwolenie oraz o modlitwę, ofiarowanie dakshiny (Tradycyjny datek dawany nauczycielowi przy specjalnych okazjach, może składać się z niewielkiej kwoty pieniędzy, liści betelu, kwiatów itp. Przyp. JR-N) – to jest ważny rytuał. Chłopiec jest masowany, a nauczyciel siedzi z tobą i prowadzi twoją rękę, wyjaśnia pomiary i wszystkie szczegóły. Czasami mistrz mógł też porządnie trzepnąć ucznia-masażystę i kazać mu natychmiast przestać masować i iść sobie, mówiąc, że nie ma on do tego kwalifikacji. W trakcie procesu nauki uczeń czasem zmienia zdanie i decyduje, że chce jednak robić coś innego. Takie rzeczy dzieją się przez jakiś czas. Ci, którzy zostają, przechodzą na wyższy poziom i po tym okresie nauki, trwającym ok. 6–12 miesięcy, co roku robią uzhiccil kilku uczniom. Następnie, gdy uczeń jest gotowy, rozpoczyna naukę masażu stopami. To jest jeszcze inny trening. Ten rodzaj systemu szkolenia jest wbudowany w całą praktykę. Tak więc nauka o tym, jak uczyć, jest naturalną progresją w kalarippajattu; nie ma określonego czasu, ale zachodzi to naturalne. Najważniejsze jest to, że nauczyciel cały czas bacznie obserwuje twoje nastawienie i to jak podchodzisz do całego procesu. Jeśli będziesz wykazywać zainteresowanie, będzie cię uczył.
J: Czyli normalna jest sytuacja, że ktoś jest jeszcze uczniem, ale sam też już uczy.
S: Tak, bo to zależy od tego, czego dana osoba naucza. Przez trzy lata będzie nieprzerwanie uczyła tylko posługiwania się długim kijem. Nie dostanie innej broń. Metody oceniania i progresji są ściśle oparte na indywidualnych możliwościach danej osoby. Nie może być tak, że z automatu po sześciu miesiącach przechodzisz od razu do innej broni. To może być jeden miesiąc dla jednej osoby, a trzy lata dla innej w zależności od indywidualnych postępów. Na przykład bronią, której ogólnie rzadko się uczy adeptów, jest ottakol (Zakrzywiony drewniany kij używany w północnym stylu kalarippajattu. Przyp. JR-N).
Niektórych osób w ogóle nie uczy się posługiwania ottakolem; to nie jest typ broni dla każdego. A także nie jest zbyt interesujący dla uczniów, ponieważ wydaje się tylko kolejną formą kija, ale nauczyciele znają jego prawdziwą wartość. Czasami będą cię więc uczyć, a czasami nie. Mogą przejść do jakiejś metalowej broni, a potem wrócą, żeby nauczyć cię sekwencji wykonywanej od drugiej strony. W takiej sytuacji nauczyciel prowadzi cię jako ucznia do pewnego poziomu, potem wraca i przechodzi do poziomu uczenia cię jako nauczyciela. Nauczanie zmienia praktykę; cały czas jesteś uczniem. Jesteś cały czas uczniem obecnego mistrza, to wszystko.
J: Czy mistrzowie udają się do innych mistrzów, żeby nauczyć się czegoś nowego?
S: Nie ma w zasadzie żadnych ograniczeń jako takich co do tego. Można iść. Nawet mój dziadek i jego mistrz, a także wielu innych jeździło do różnych innych mistrzów. Czasami mistrz może znać jakieś specjalne techniki, ale nie chce ich uczyć innych osób. Mistrz może też powiedzieć do ucznia: „naprawdę dobrze ci idzie, ale ja nie mam wiedzy o tej konkretnej tradycji, więc lepiej udaj się do innego mistrza”. Może nawet napisać list polecający dla tego ucznia i wysłać go do innego mistrza. Wtedy ten drugi mistrz zrobi jakiś test temu uczniowi, aby sprawdzić, czego do tej pory się nauczył i czy jest wystarczająco przygotowany do dalszej, bardziej zaawansowanej nauki.
Jest taka stara historia o Kottackalu Kanaranie Gurukkalu, mistrzu C.V. Narayanana Naira. Pochodził on z niskiej kasty, zwanej Tiyyar, niższej od Nairów. Poszedł do jednej szkoły kalari, aby nauczyć się władać kijem ottakol. Ćwiczył nim już wcześniej, ale chciał poznać inne, bardziej zaawansowane techniki. Poszedł do rodziny braminów, która jednocześnie była rodziną królewską i nie chciała nawet zadawać się z ludźmi z niższych kast, którzy musieli trzymać się od niej z daleka. Kiedy Kottackal Kanaran przybył do nich, zapytano go: „Kto cię przysłał? Dobrze, stój tam, gdzie stoisz. Czego się nauczyłeś? Ile znasz form otta?” Kanaran wyjaśnił, ile form już znał. Wówczas zamiast zaprosić go do kalari, kazano mu ćwiczyć na zewnątrz. Bramin zawołał swoją córkę i powiedział jej: „Chodź i zobacz, co on umie”. Jednak gdy dziewczyna przyszła, Kottackal Kanaran powiedział, że nie będzie walczył z kobietą. Osobiście nie wiem, dlaczego tak odpowiedział, jednak bramin mimo to uznał, że jest wystarczająco wykwalifikowany. Zaprowadził go wtedy do kalari i zaczął uczyć. Tego typu historie miały miejsce.
Był kiedyś pewien muzułmański mistrz z północnej Kerali, Mohammad, który specjalizował się w technice valvali (Władanie mieczem. Przyp. JR-N). To jest właściwie część innej tradycji, nie należąca do tej konkretnej linii. Kottackal Kanaran udał się na północ do tego mistrza, choć sam nie korzystał zbytnio z tej techniki. Była ona stosowana głównie do występów, podczas gdy on skupiał się raczej na kilku innych praktykach z bronią. Jego specjalnością był ottakol. Zazwyczaj mistrzowie specjalizują się w jakichś technikach, którymi są szczególnie zainteresowani i skupiają się przede wszystkim na ich praktyce.
Niektóre z tych technik są bardzo bliskie praktykom rytualnym i dlatego mistrzowie nie chcą, aby mieszać je z innymi elementami.
J: W dawnych czasach praktyka odbywała się bardzo powoli. Tradycyjnie uczeń najpierw wykonywał przez długi czas wykopy i postępy zajmowały wiele miesięcy lub lat, podczas gdy obecnie jest zupełnie inaczej. Czy możesz powiedzieć coś o zmianach w odniesieniu do lokalnych, indyjskich studentów (bo przypadek uczestników z Zachodu to inna kwestia). Jak zmienił się proces nauczania uczniów indyjskich?
S: Zmiany następują przede wszystkim w odniesieniu do społeczeństwa, a kiedy społeczeństwo się zmienia, zmienia się także zainteresowanie kulturą fizyczną. Cel, dla którego w dawnych czasach, powiedzmy 50 lat temu, dzieci rozpoczynały treningi, był inny. Kiedy chłopiec przychodził wtedy do kalari, był sprawny fizycznie. Najprawdopodobniej był zdecydowanie zbyt aktywny i rodzice chcieli go trochę zdyscyplinować. Wspinał się na drzewa, skakał do wody, był bardzo aktywny fizycznie. Aby go utemperować i nauczyć pewnych wartości, wysyłali go do kalari.
Teraz jest odwrotnie: dzieci nie są wystarczająco aktywne fizycznie, cierpią na nadwagę i otyłość, wiele z nich ma płaskostopie i tak dalej, a rodzice chcą je przyprowadzać do kalari na ćwiczenia. Mamy więc zupełnie inny kontekst. Kluczową kwestią jest jednak wybranie spośród tych, którzy przychodzą, kilku dobrych uczniów. Nie zawsze jest to łatwe, ponieważ system kalarippajattu jest bardzo wymagający dla ciała i nie jest to tylko zestaw ćwiczeń, ale forma głębokiej kultury fizycznej.
Obserwuję następującą rzecz: na przykład w Kozhikode (Miasto na północy Kerali. Przyp. JR-N) czy na jakimś obszarze wiejskim miałem wielu uczniów lub ludzi, którzy pracowali ze mną i prowadzili kalari, nawet kalari CVN (jest 25 kalari CVN w okolicach Kozhikode), a większość z nich to uczniowie mojego ojca. Zauważyłem, że tam poziom sprawności fizycznej uczniów jest zupełnie inny. Oni pochodzą ze środowiska wiejskiego, są sprawni fizycznie i bardzo wytrzymali, więc treningi z nimi mogą być intensywne. Tutaj nie jest to możliwe. Gdybym zaczął ich przyciskać, zaraz rodzice zaczęliby interweniować. Zwracają uwagę, czy ich dziecko pije wystarczająco dużo wody itd. Nawet jeśli taki uczeń trochę potrenuje, nie jest w stanie wyjść poza pewien poziom, a mimo to rodzice chcą, żeby nauczył się kolejnych elementów. Rzecz w tym, że rodzice nie są do końca zaangażowani w cały system. Na tym często polega rozdźwięk; rodzice w mieście mają bardziej akademickie podejście.
Jeszcze inną kwestią jest fakt, że typy ciała uczniów zmieniają się i z większej grupy można wyłuskać 2–3 w pełni zaangażowane osoby, które są gotowe przejść przez cały proces nauki i które mają odpowiedni do tego treningu typ ciała; to duże wyzwanie.
J: Czy jest więc duża rotacja studentów?
S: Mówi się, że najlepiej byłoby, gdyby początkowy proces treningowy trwało ok. 3 lat. To okres wprowadzenia do podstawowych koncepcji, a potem dla tych, którzy zdecydują się kontynuować, wygląda on inaczej. Wielu uczniów zostaje na te trzy lata, ale potem zmieniają szkołę, przeprowadzają się albo jeszcze coś innego się wydarza. To też jest duże wyzwanie. W przeszłości, jeśli 25 uczniów dołączyło podczas Navaratri Vidyarambam (Dzień, w którym tradycyjnie nowi uczniowie są przyjmowani do kalari, ma miejsce podczas festiwalu Navaratri w październiku/listopadzie. Przyp. JR-N), z tej grupy zostałoby 5–10 poważnie praktykujących uczniów, których można by dalej szkolić. I nawet jeśli mieliby inne obowiązki, nadal byliby w pełni zaangażowani i przychodziliby do kalari na trening. Ale tutaj, w mieście, ich nie ma.
J: Czy Twoim zdaniem kalari staje się coraz bardziej popularne, czy cały czas jest na podobnym poziomie?
S: W odniesieniu do tej konkretnej tradycji nie użyłbym raczej słowa popularność, tylko świadomość. Popularność zależy od wielu innych czynników. Świadomość wśród ludzi spada. W latach 80-tych, kiedy mój ojciec zaczął występować poza Keralą i Indiami oraz brał udział w różnych programach krajowych, ludzie mieli świadomość tego, co się dzieje, czym jest kalarippajattu. Pojawiały się artykuły, programy telewizyjne, filmy; robiliśmy filmy dokumentalne, przyjeżdżała telewizja i występowaliśmy w różnych programach. To były sposoby na popularyzację tradycji.
To wtedy po raz pierwszy mieszkańcy Trivandrum zobaczyli ćwiczenia nóg, wykopy, szczególny styl walki kijami; wcześniej ich nie znali. Może uważali kalari za system samoobrony, jak ati murai (Tamilska sztuka walki oparta na uderzaniu w witalne punkty ciała. Przyp. JR-N) czy coś w tym stylu, zaś mistrzowie kalari, zwani asanami, budzili postrach, ponieważ uważano, że posiadają tajemną wiedzę. Uważano, że mogą być niebezpieczni, bo choć nie odzywali się zbytnio, nosili ukryty mały kijek. Takie mieli wyobrażenia mieszkańcy Trivandrum.
Chodziło więc o to, by wśród społeczeństwa południowej Kerali spopularyzować koncepcje kalarippajattu z północnej Kerali. Mój ojciec zbudował tu tradycyjne kalari, więc ludzie zobaczyli jego wnętrze, puttarę (Ołtarz umiejscowiony w jednym z narożników kalari. Przyp. JR-N) i inne elementy praktyki. Wcześniej nie były one tu tak znane. To była część działań popularyzatorskich, ale mimo to świadomość korzeni tradycji nie była zbyt duża. Zaczęło się to zmieniać, kiedy zacząłem pracować nad filmami, na przykład Oru Vadakkan Veeragatha (Bardzo znany film w języku malajalam z 1989 roku o historii średniowiecznej Kerali i ówczesnych wojownikach; są w nim sceny, w których używane jest kalarippayattu, na przykład w 41:55. Przyp. JR-N).
Szkoliliśmy Mamoothiego i inne gwiazdy filmowe do tego typu filmów i ludzie zaczęli lepiej rozumieć tę tradycję. W ten sposób stawała się ona bardziej popularna, choć po okresach wzrostu zainteresowania, następował też spadek. Czuję, że teraz znowu jest lekki wzrost, ale jednocześnie zmienia się punkt odniesienia i w ogóle cały styl życia. Tak to odbieram.
Na przykład wczoraj przyjechały tutaj dwie osoby z Mumbaju, które robią rozeznanie w różnych rodzajach sztuki indyjskiej. Tworzą platformę do nauki tradycyjnych form sztuki Indii, m.in. sztuki walki, ajurwedy, stylu życia, jogi i innych tego typu rzeczy. Chcą umieścić to na międzynarodowej platformie, a następnie zaprezentować to obcokrajowcom, aby poszerzyć ich wiedzę. Zapytałem ich więc: „Dlaczego jesteście tutaj dla kalari? Co wiecie o kalari?” A oni powiedzieli: „Dowiedzieliśmy się, że kalari jest dobrym systemem fizycznym podobnym do jogi. Dlatego przyjechaliśmy tutaj”. Widać więc, że istnieje jakaś świadomość istnienia kalari, ale jak można prawidłowo i systematycznie uprawiać tę sztukę? Obecnie mamy do czynienia z eksplozją informacji. Każdy jest w Internecie, robi to czy tamto. Tak wielu ludzi uprawia jogę, kalari, różne rodzaje kalari zmieszane z jogą. Nie wiem, dokąd to teraz zmierza. Według mnie, popularyzacja kalari to jedno, a podnoszenie świadomości o nim to zupełnie co innego. Może należałoby też więcej uświadamiać ludziom istnienie praktyk źródłowych, które następnie można by wprowadzić do codziennego życia.
J: Jako uczennica i nauczycielka kalari nasuwa mi się wiele pytań i wątpliwości dotyczących procesu nauczania kalari uczniów na Zachodzie i wprowadzania ich w ten system. Jakich elementów tej tradycji powinniśmy się trzymać ściśle, a w jakich możemy być bardziej elastyczni, biorąc pod uwagę inny styl życia i kulturę? Masz duże doświadczenie zarówno w nauczaniu kalari za granicą, jak i w nauczaniu obcokrajowców, którzy przyjeżdżają do CVN Kalari w Trivandrum – jakie są Twoje obserwacje i na co powinniśmy uważać ucząc kalari obcokrajowców?
S: To jest teraz naprawdę duże wyzwanie, ponieważ w każdej tradycyjnej sztuce istnieje tradycyjny sposób nauczania, który jest dla niej właściwy. Przez większość czasu praktyka nie wygląda jak nauka w college’u, gdzie nauczyciel po prostu wprowadza cię w jakiś temat. Tutaj nauczyciel obserwuje, jak się zmieniasz, koryguje cię po trochu każdego dnia – to jest tradycyjny sposób uczenia. Ma on zalety i wady, co musimy dobrze zrozumieć, ponieważ nie można powiedzieć, że wszystkie tradycyjne elementy są dobre. W dzisiejszych czasach nie wydaje mi się możliwe tak ścisłe trzymanie się tradycji. Trzeba wziąć pod uwagę kilka najważniejszych aspektów ukrytych w tradycyjnym sposobie nauki i wprowadzić je nowemu adeptowi w pakiecie, co, moim zdaniem, nie jest złą rzeczą. Osobom, które pochodzą z innego środowiska, trzeba podać ten system w inny sposób. Ale do tego procesu potrzebujesz głębszego zrozumienia tego, co jest ukryte w tym systemie. Jeśli nie dotkniesz rdzenia, a następnie nie będziesz mieć z nim łączności poprzez praktykę, będzie to trudne.
W jednej z tradycji w stylu północnym kalarippajattu, zwanej arappukai sampradayam, która jest linią nauczania, którą realizował m.in. Kottakal Karnakaran i jego uczniowie, ważnym elementem jest meyirakkam – część dotycząca ćwiczeń ciała, stanowiąca cały proces. Chcę to podkreślić, ponieważ nawet meyirakkam jest teraz wprowadzane do krajów zachodnich na bardzo wiele sposobów. Mamy do czynienia z eksplozją informacji. Wszyscy mówią: ten ruch oznacza uderzenie, a to uderzenie jest w pępek, ale każdy modyfikuje to w taki sposób, że jeśli sto osób się nauczy, to będzie sto wersji tego, a źródło będzie jeszcze inne. Jest to ogromne wyzwanie.
Po drugie, jak to opakować – chodzi mi o to, że jeśli przemodelowujemy cały proces nauczania, jakaś teoria i zasady muszą zostać, aby zapewnić dostateczne zrozumienie. Ale są też pewne punkty kluczowe wyznaczające proces rozwoju, które muszą być obecne, jak i zasady dotyczące tego, czego nie powinno się robić. Oznacza to, że jeśli wprowadzisz ucznia w jakąś formę, zanim osiągnie on określony poziom, zepsujesz go, ponieważ nie będzie można wrócić do początku i ponownie go wyszkolić. Muszą istnieć pewne progi, według których uczeń może się rozwijać, a nauczyciel musi poprowadzić go w tej praktyce. Ten proces zamiast 20 lat może trwać nawet tylko 3, o ile uczeń ma odpowiednie, zdrowe ciało, jest zaangażowany i ma wystarczająco dużo czasu na praktykę. W takim wypadku będzie w stanie osiągnąć taki poziom w trzy lata i połączy się z formą na odpowiednio głębokim poziomie. To jest bardzo ważne. Ten aspekt trzeba zrozumieć, jeżeli modyfikujemy praktykę.
Kolejną ważną kwestią jest to, w jaki sposób system ten jest pozycjonowany społecznie. W kalarippajattu jest to duże wyzwanie. W tradycyjnych szkołach kalari nigdy nie jest pozycjonowane jako system do nauki walki. Jeśli idziesz do kalari, aby nauczyć się walki, to nie jest to właściwy cel nauki. Kalari uważano za świątynie nauki, do których się przychodziło i wykonywało ćwiczenia ciała; nie było mowy o walce ani o niczym innym. Idziesz do kalari, nakładasz olej i ćwiczysz fizycznie, co daje ci pewne korzyści. Ostatecznie możesz zostać zawodowym wojownikiem lub wojowniczką – to też jest możliwe, ale pierwotnie źródła tego systemu nie były przeznaczone do walki. Dlatego mówię o tym konkretnym aspekcie, meyirakkam, ponieważ nie uczy cię on walki jako takiej i nie jest nauczany jako walka. Jest w nim wiele elementów, które mogą być wykorzystane w walce, jak praca z centrum ciała, gibkość, siła, wykorzystanie energii – wszystkie te rzeczy mają miejsce, ale nie uczysz uczniów walki. Jeżeli uczeń wykazuje jakąkolwiek intencję walki lub jakikolwiek przejaw agresji, to nauczyciel od razu go powstrzymuje; nie tylko słownie, ale nawet sprawi mu cięgi. Stary mistrz przyhamowałby takiego ucznia w momencie, kiedy ten chciałby zacząć walczyć. Tak się kiedyś trenowało, bo tak to było pozycjonowane społecznie. Ten system może stanowić fundament do wielu rzeczy, także do życia codziennego. Dla osób z Zachodu staje się on bardzo interesujący, np. wśród studentów jogi, ponieważ ludzie szukają nowego sposobu ekspresji, nowego sposobu korzystania z ciała, próbują połączyć się ze swoim wnętrzem, wewnętrzną dynamiką. W kalari to wszystko jest. W jodze też, ale w inny sposób.
Często powtarzam, że istnieją trzy rodzaje ciała. Jedno to vyayama sarira – ciało używane do codziennego życia i ćwiczeń, ciało fizyczne. Kiedy niedawno pojechałem do Pondicherry, aby wygłosić gościnny wykład w Kalarigram (Ośrodek poświęcony nauczaniu kalarippajattu i tradycyjnych sztuk indyjskich, prowadzony przez mistrzów z Hindustan Kalari Sangham w Kozhikode. Przyp. JR-N), spotkałem Amerykanina, który przyjechał tam na dwa lata, aby uczyć się kalari. Poszedłem na zajęcia i chciałem się dowiedzieć, jaka jest motywacja osób tam trenujących. Zapytałem go o to, na co on zaczął mówić o różnych typach ciała, użyciu mięśni i innych tego typu rzeczach. Zgodziłem się, że zdecydowanie kwestia vyayama sarira była w tym obecna, ale nie można trenować tylko jednej części ciała osobno, to musi być holistyczny proces. Jest wiele elementów zaangażowanych w kalari: ciało, umysł; jest w nim wszystko.
Drugie ciało to nadi sarira, czyli to, jak ciało działa na poziomie kanałów energetycznych nadi i wreszcie prana sarira, czyli ciało jogiczne. Jest ono właściwie połączone z ciałem fizycznym, z tym że ćwiczenia wykonuje się nie po to, by tylko opanować je do perfekcji. Ich celem jest uwolnienie ciała od wszystkich ograniczeń fizycznych i połączenie się ze źródłem, korzeniami wszystkich funkcji.
Według mnie kalari w zasadzie używa nadi sarira. Kiedy mówimy o nadi sarira, nie chodzi tylko o system nerwowy, ale o energię, która płynie wewnątrz. W jaki sposób łączysz ten przepływ, jak go wykorzystujesz – to jest dla mnie fundamentalne. Można osiągnąć ten poziom, jeśli ma się system prawidłowego treningu, ale to wymaga czasu i nie jest łatwe. Trzeba osiągnąć w tym procesie pewien poziom, na którym zostają przełamane pewne cielesne i psychiczne zahamowania. Dopiero wtedy można wejść do środka i dotknąć sedna. Kiedy już się to zrobi, przynosi to pewne korzyści. Może być to pomocne do funkcjonowania w normalnym społeczeństwie, nie trzeba żyć jak jogin. Na tym polega różnica.
W przeszłości bardzo interesowałem się jogą. Jeździłem do aśramów, brałem udział w różnych zajęciach. Poszedłem do mojego mistrza i on mnie zapytał: „Jaki jest sens życia? Zasadniczo jesteś zaangażowany w codzienne życie, będziesz żył jako członek rodziny. Jeśli wejdziesz głębiej w jogę, wszystko się zmieni. Taka ścieżka nie jest przeznaczona dla kogoś, kto będzie prowadził, powiedzmy, dość materialistyczny styl życia. Znam wielu ludzi, którzy to robili i zwariowali ze względu na duży konflikt między praktyką, którą wykonujesz i która jest na wyższym poziomie, i zwykłym codziennym życiem, które prowadzisz poza nią. Możesz więc doświadczać wielu wewnętrznych sprzeczności, które mogą czasem prowadzić do szaleństwa. Taka praktyka jest niebezpieczna. Ale kalari – mówił dalej – jest dla ciebie idealne, ponieważ zawiera pewne elementy psychofizycznej integracji, trening, spokój, duchowość – łączy to wszystko, a jednocześnie umożliwia ci korzystanie ze swojego ciała jako narzędzia do przetrwania w społeczeństwie w zdrowy sposób. Taka ścieżka jest dobra”.
Jeśli chodzisz na siłownię, tylko pompujesz, podnosisz ciężary, skupiasz się na muskulaturze. Mój ojciec mówił mi to już 40 lat temu, gdy miałem 20 lat. Wskazywał kierunek, w którym kalari byłoby pozycjonowane społecznie. To pozycjonowanie jest bardzo ważne, tak samo jak rodzaj ludzi, którzy do ciebie przychodzą.
Obecnie większość ludzi, którzy przychodzą do kalari, jest zainteresowana takimi elementami, więc musimy o tym pamiętać. Jeśli koncentrujesz się bardziej na aspekcie widowiskowym, to całość – praktyka, system treningu – rozpada się lub ulega rozproszeniu…
J: Obecnie obserwuję, że – mówimy tu tylko o poziomie fizycznym – praktykujący jogę zauważają, że muszą podjąć także jakąś inną aktywność fizyczną, aby zrównoważyć ćwiczenia jogi, które opierają się głównie na rozciąganiu, natomiast osoby typowo fitnessowe, podnoszące ciężary czy uprawiające sport, które są przyzwyczajone do pewnych wzorców ruchowych, podejmują innego rodzaju trening ruchowy lub jogę, mobility czy rozciąganie, ponieważ orientują się, że brakuje im koordynacji czy elastyczności. Natomiast w praktyce kalari zawarte są wszystkie te elementy.
S: Zgadza się. Trzeba zrozumieć, że w kalarippajattu istnieje system treningu. Nie polega to tylko na tym, że obserwuje się mistrza i go naśladuje – nie o to w tym chodzi.
Istnieje cały system, który może być nauczany indywidualnie. System ten może być dostosowany do Twojego ciała, począwszy od pierwszych ćwiczeń na nogi, które wykonujesz. Można go delikatnie i powoli modyfikować tak, aby pasował do twojego ciała. Może się jednak zdarzyć, że pewne rzeczy zostaną wówczas utracone. Jeśli zbytnio skupiamy się na wykonaniu, zapominamy o fundamentach i wtedy gubi się sens. Forma musi być w jakiś sposób atrakcyjna, ale mimo to dobrze jest zachować rodzaj oryginalnego treningu. Nie wystarczy oglądać YouTube’a.
Trening musi być realizowany według systemu, aby połączyć się z ciałem. Trzeba też zachować fundamenty, które wymagają połączenia z centrum, zanim wprowadzi się ucznia na kolejny poziom. Ten rodzaj systemu progresji musi zachodzić. Obecnie można go skondensować, nie trzeba tego rozciągać na 5 czy 10 lat treningu. Kiedyś tak było, bo nauczyciele tacy byli.
Wczoraj słuchałem historii z Mahabharaty: czterech uczniów poszło do mistrza i chciało się od niego uczyć w systemie gurukuli (Tradycyjny indyjski system nauczania, w którym uczniowie mieszkali z mistrzem w jego domu i uczyli się przez miesiące lub lata. Przyp. JR-N). Mistrz powiedział: „Jestem tylko zwykłym człowiekiem, rolnikiem, nic nie wiem poza tym”. Wobec tego chłopcy ci zaczęli po prostu kręcić się tam przez cały czas. Podobno dopiero po około 3 laatach mistrz zgodził się przyjąć jedną z tych osób do swojego aśramu. Powiedział, że po prostu ich testował, aby sprawdzić, czy są gotowi na taki trening. Takie rzeczy nie byłyby teraz możliwe.
Osoby zainteresowane duchowością mają dobre intencje, dobry kierunek. Kiedy mają już obrany kierunek, mogą jeszcze poczekać, ale potrzebują programu, który pomoże im wejść na odpowiednią ścieżkę. Ty też jesteś nauczycielką i też stajesz przed dużym wyzwaniem, z którym musisz się zmierzyć. Odnosimy pewne sukcesy, ale też porażki, ponieważ niektórzy ludzie nie mają do tego systemu cierpliwości. Inni znowu nie mają odpowiedniego typu ciała. Umysł może być odpowiedni, ale ciało – nie. Ta kombinacja musi naprawdę działać. Bardzo twarde, umięśnione ciało nie wystarczy, trzeba zachować odpowiednią równowagę. Trening kalari nie musi być jednak bardzo wymagający dla każdego. Niektóre wyjątkowo dobre osoby mogą trenować do bardzo wysokiego poziomu, podczas gdy inni mogą obejść się bez tak ciężkiego treningu. Oba poziomy są możliwe.
J: Bardzo dziękuję za rozmowę.
DODATKOWE INFORMACJE
Sathyanarayanan Govindankutty Nair jest liderem i mistrzem (gurukkalem) CVN Kalari Sangham w Trivandrum (Kerala, Indie). Funkcje te odziedziczył po swoim ojcu – Gurukkalu Sri. C V Govindanie Kuttym Nairze w styczniu 2006 roku. Jest także mistrzem i lekarzem w Klinice Kalari Chikilsa działającej przy CVN Kalari. Zaczął uprawiać kalarippajattu w wieku 10 lat pod okiem swojego ojca, który był synem Sri. C.V. Narayanana Naira, wielkiego propagatora kalarippajattu, który wskrzesił wymierającą tradycję tej sztuki w latach 50. XX wieku. Sathyanarayanan był zwycięzcą Stanowych Mistrzostw Kalarippajattu w latach 1981 i 1982, od 1980 roku wielokrotnie prezentował kalarippajattu podczas krajowych i międzynarodowych wydarzeń (m.in. w Hong Kongu, Chinach, Wielkiej Brytanii, Francji, Niemczech, Japonii, Stanach Zjednoczonych, Kanadzie). Jako pedagog prowadzi warsztaty kalarippajattu na uniwersytetach w Indiach i zagranicą, a także współpracuje przy licznych projektach z badaczami, aktorami, tancerzami, artystami filmowymi i teatralnymi (m.in. Peterem Brookiem i Phillipem Zarrillim). W 2016 był gościem (wraz ze swym zespołem) Instytutu Grotowskiego we Wrocławiu, gdzie wygłosił wykład i poprowadził warsztaty kalarippajattu podczas seminarium praktycznego poświęconemu treningowi aktorskiemu BodyConstitution.
Link do oficjalnej strony CVN Kalari.
Mistrzów i adeptów CVN Kalari można także zobaczyć na nagraniach wymienionych w następnym artykule na blogu, poświęconym filmom dokumentalnym o kalari.
Polecam także lekturę dwóch ostatnio (kwiecień 2023) opublikowanych artykułów na temat kalarippajattu w periodyku „Journal of Yoga Studies”:
- Lucy May Constantini “Firm Feet and Inner Wind: Introducing posture in the South Indian martial art, kaḷarippayaṟṟ ̆” (the author refers in her research to the CVN kalari lineage).
- Laura Silvestri “Managing Wind and Fire: Some remarks from a case study on kalarippayarr ̆”.