Podczas ostatniej Szkoły Letniej Studia Kalari pojawiło się nastepujące pytanie: jeśli ćwiczę online, jak często powinnam trenować? Odruchowa odpowiedź: codziennie (w domyśle: codziennie powinno się też trenować nie online). Ale czy na pewno? W tym artykule chciałabym poruszyć tę kwestię i być może obalić mit chwały codziennych treningów, niezależnie od tego czy odbywają się one online czy na żywo.
Co ma wpływ na regularność
Regularność treningów to tak naprawdę bardzo złożona kwestia, na którą wpływają m.in. pora roku, pora dnia, indywidualne predyspozycje i kondycja zdrowotna ćwiczącego (ogólna i w danym dniu), wiek i tryb życia (rodzina, praca) oraz cel ćwiczeń.
Inny rytm praktyki będzie miał młody, żwawy chłopak, inny dziewczyna (m.in. ze względu na miesiączkowanie); inny pracujący młody rodzic (zwłaszcza niedosypiająca matka), a inny osoba, która może dowolnie dysponować swoim czasem, ale ma kontuzję kolana lub prowadzi nieregularny tryb życia, wypełniony stresem, byle jakim jedzeniem i zaburzonym snem. Inny tryb życia prowadzi zawodowy sportowiec, a inny sportowiec-amator.
Nie ma jednego idealnego wzoru dla wszystkich, ale z pewnością istnieje wiele przekonań na temat tego, jak i ile powinno się ćwiczyć, pod ogromną presją społeczną dążąc do idealnego wzorca. Oczekuje się szybkich – i długotrwałych – efektów, bez refleksji i analizy swojej sytuacji i procesów zachodzących w sobie i wokół siebie.
Z drugiej strony nie chodzi też o to, by ćwiczyć z doskoku lub zupełnie odpuścić aktywność fizyczną pod pretekstem zabiegania, zmęczenia, choroby lub braku potrzeby ruchu. Ćwiczenia fizyczne są niezbędne do prawidłowego funkcjonowania organizmu, zarówno ze względu na procesy fizjologiczne, jak i mentalne, i mają – w szerszej perspektywie – wpływ na stan naszego ducha. Być może dla czytelników tego bloga są to kwestie oczywiste, ale być może ktoś właśnie znajduje się w takim momencie życia, że potrzebuje chwili refleksji nad swoją aktualną sytuacją i dokonania pewnych przemian w trybie swojego funkcjonowania. Być może też wiemy o tym w teorii, ale z różnych powodów (np. przyzwyczajenia, pośpiechu, braku pomysłów, małej świadomości ciała) nie udaje nam się wdrożyć bardziej korzystnych dla nas nawyków. Może zdarzyć się, że dopiero kryzys lub kontuzja spowodują refleksję i wprowadzenie zmian w życie. Nie muszą być to drastyczne kroki; czasem wystarczy zmienić jeden mały element, który w dalszej perspektywie pociągnie za sobą inne.
Na wypalenie – ajurweda
Szczerze mówiąc, to sama jestem obecnie w momencie, gdy od kilku tygodni analizuję swoją aktualną sytuację życiową i związaną z nią częstotliwością treningów. Robię to z pomocą ajurwedy. Eureka? W końcu mój mąż jest terapeutą ajurwedyjskim i od wielu miesięcy (lat?) dawał mi różne rady, ale ja byłam przekonana o swojej niezniszczalności i tym, że żyję dość zdrowo, więc nie widziałam problemu.
Ale ponieważ teraz mam 39 lat, 3 dzieci i bagaż różnych doświadczeń, przyszedł czas na okresową weryfikację tego, jak żyję; tego, co zależy ode mnie, a na co nie mam wpływu. Ponieważ moje zmęczenie niedawno osiągnęło poziom krytyczny (łącznie z zeszłoroczną kontuzją kolana), od trzech tygodni (a przede mną jeszcze 5) odpoczywam, czyli spędzam czas tak, jak chcę. W moim przypadku jest to miks rodzinnych wyjazdów wakacyjnych (nad morze i jezioro; wybór nie jest przypadkowy – przemożna potrzeba zanurzenia w wodzie) i tygodni spędzanych w domu. W domu trochę pracuję, trochę sprzątam piwnicę, smażę dżemy, spotykam się z przyjaciółmi, dużo czytam (nabyłam 8 książek o ajurwedzie i czytam je po kolei), prowadzę dziennik i wyciągam wnioski. Rozumiem lepiej powody swojego zmęczenia, by nie powiedzieć: wypalenia, zauważam mechanizmy działania mojego organizmu i umysłu, dowiaduję się nowych rzeczy, przypominam sobie to, co już wiedziałam, wprowadzam zmiany i zastanawiam się, jak działać lepiej w przyszłości.
Jestem wdzięczna, że mam możliwość tego zatrzymania się na prawie dwa miesiące i zastanowienia, jak postępować dalej. W tym czasie powoli rośnie też moja chęć powrotu do regularnych zajęć kalarippajattu od września. Kiedyś myśl o kilkutygodniowej lub miesięcznej przerwie w praktyce powodowała we mnie stres, że stracę kondycję, postępy, że się cofnę, rozleniwię itp. itd. Teraz mam na tyle dużo zaufania do siebie samej, że wiem, czego potrzebuję i że czas odpoczynku jest niezbędny do regeneracji ciała i ducha. I że nie ma jednej recepty na to, ile taki czas powinien trwać.
Istnieje wiele związków między terapiami ajurwedyjskimi i kalarippajattu (pisałam o nich w tym artykule), więc siłą rzeczy studiując teraz książki o ajurwedzie, zastanawiam się, jak połączyć tę wiedzę z regularną praktyką sztuki walki.
Regularność w Indiach
Tradycyjnie w Kerali ćwiczy się kalarippajattu codziennie wcześnie rano, zazwyczaj między 6:00 a 9:00. Wynika to z kilku czynników. Po pierwsze jest wtedy jeszcze chłodno i rześko. Około 9:00–10:00 temperatura wrasta i intensywny trening byłby szkodliwy dla organizmu. Po drugie według ajurwedy najlepszy czas na ćwiczenia to właśnie okres między 6:00 a 10:00 rano, gdy panuje pora doszy kapha. Charakteryzuje ją ociężałość i bezruch, dlatego warto przełamać ją ruchem, aktywnością, oczyszczaniem i transformacją energii, z której następnie będziemy korzystać przez większość dnia. Aktywność fizyczna reguluje działanie organów wewnętrznych, udrażnia kanały ciała fizycznego i subtelnego, by zarówno płyny ustrojowe, jak i energia mogły swobodnie krążyć w organizmie.
Jednakże warto zauważyć, kto w Kerali ćwiczy kalari rano i robi to codziennie lub kilka razy w tygodniu – to przede wszystkim dzieci, uczniowie i uczennice szkół oraz raczej młodzi mężczyźni (choć oczywiście nie tylko), czyli osoby, które rano nie mają zbyt wielu obowiązków domowych i nie opiekują się innymi. Po treningu biorą szybki prysznic i idą do szkoły lub pracy. Do tego są w wieku ok. 12–25 lat, gdy organizm jest w stanie podejmować częstą, intensywną aktywność fizyczną i dość szybko regenerować się. Nawet w Kerali są jednak okresy, gdy ze względu na upalny klimat i wakacje szkolne treningi nie odbywają się, a w ciągu roku jest także wiele innych okazji, takich jak święta religijne, rodzinne czy państwowe, gdy regularna praktyka jest zawieszana.
Inaczej wygląda sytuacja w innych szkołach kalari w Indiach, które zlokalizowane są przede wszystkim w dużych miastach, gdzie w zajęciach uczestniczą najczęściej osoby dorosłe. Zajęcia prowadzone są kilka razy w tygodniu, ale niekoniecznie codziennie rano. Styl życia uczestników przypomina Zachodni; na trening często przybywają po wielu godzinach spędzonych w biurze lub na uczelni. Do tego można dodać dojazdy, zakupy, gotowanie, sprzątanie, odprowadzanie dzieci do szkoły i wiele innych zajęć…
Żadnych wyzwań
Według ajurwedy najkorzystniejsza jest umiarkowana aktywność fizyczna, która nie doprowadza do wycieńczenia organizmu. Jak się to ma do treningu sztuki walki, który per se kojarzy się z wyciskiem, hartowaniem ducha, dyscypliną, przekraczaniem granic i „wychodzeniem poza strefę komfortu”? Osobiście już rzygam, gdy spotykam się z tym ostatnim sformułowaniem; oraz z hasłem „wyzwanie” – wyzwaniem jest zwykłe życie, nie muszę się jeszcze katować narzucaniem sobie presji w jakiejś sprawie (wyzwaniem jest np. odwiezienie w zimie trójki małych dzieci do trzech różnych placówek i zdążenie w miarę punktualnie do pracy). Raczej zadam sobie pytanie: po co mi to? Co chcę sobie udowodnić? A może tylko innym? Co mnie motywuje do podjęcia działania?
W praktyce kalarippajattu intensywność treningu jest ustalana indywidualnie, nawet jeśli grupa ćwiczy razem. Dotyczy to zwłaszcza osób początkujących, którym trening sprawia wiele trudności – dopiero zaczynają budować siłę, rozwijać elastyczność, pogłębiać oddech i koordynować go z ruchem, nie mówiąc o późniejszych układach walk i nauce o punktach witalnych. Oddech jest właśnie jedną z kluczowych kwestii przy regulowaniu intensywności treningu. Powinniśmy ćwiczyć na tyle, żeby móc oddychać przez nos. Stopniowo nasz oddech będzie się wydłużał i pogłębiał, umożliwiając większą intensywność ćwiczeń. Proces ten w zależności od indywidualnej kondycji może trwać kilka tygodni lub miesięcy. Jeśli ćwiczymy i zaczynamy ciężko dyszeć, to znak, że nasz organizm nie jest gotowy na taki wysiłek. Powinniśmy albo zwolnić tempo, albo zmienić ćwiczenie, albo odpocząć. Mistrzowie kalari nie zmuszają nikogo do wysiłku, który leży poza czyimś zasięgiem. „Zmuszają” tylko tych, o których wiedzą, że to zniosą, bo ich organizmy i psychika są przygotowane na większe obciążenie – które też zmienia się w czasie. Zresztą na pewnym etapie praktyki największą trudnością jest praca z ego i świadomością, a nie ciałem fizycznym.
Mistrzowie i adepci kalarippajattu w wieku 40+ stopniowo ćwiczą rzadziej i mniej intensywnie, jednak ich technika i świadomość nie przestają się rozwijać. Praktyka przenosi się bardziej do sfery duchowej. A jednocześnie są mistrzowie i mistrzynie w wieku 80+, którzy wciąż aktywnie uczą i władają bronią, choć oczywiście nie z wigorem 20-latka.
To jak często mam ćwiczyć?
Wracając do pytanie: jak często ćwiczyć kalari? Jedyna możliwa odpowiedź brzmi: to zależy. Aby móc zaobserwować postępy, najlepiej jest ćwiczyć 2–3 razy w tygodniu.
Trzeba jednak wziąć pod uwagę swój wiek, sytuację życiową (obowiązki zawodowe i rodzinne), porę roku i dnia, a także zdrowie i zastanowić się najpierw, jak często naprawdę chcę ćwiczyć i dlaczego. Czy to jest moja podstawowa aktywność fizyczna, którą dopełniam okazjonalnymi spacerami, jogą, rowerem, fitnessem etc. czy odwrotnie – kalari to dodatek do jogi lub sportu. A może to jedyna aktywność ruchowa, jaką uprawiam? Na ile trening jest dla mnie ważny i jak mogę włączyć go do swojego aktualnego trybu życia?
Jeśli ustalę to ze sobą, mogę zastanowić się, kiedy chcę ćwiczyć i co mogę zrobić, żeby rzeczywiście działać w takim rytmie. Jeśli chcę ćwiczyć 2 razy w tygodniu po godzinie rano, ale odwożę dziecko do szkoły albo pracuję na poranną zmianę, może na początek zacznę od jednego dnia, gdy jest to możliwe i ogólnych krótkich ćwiczeń rozgrzewkowych w drugi dzień, kiedy nie mam dużo czasu (chyba że wczesne wstawanie nie jest dla mnie trudne i mogę poćwiczyć o 6 rano). Do tego w pozostałe dni pójdę na spacer do parku, lasu lub nad morze. Jeśli mam psa, to w ogóle nie ma tematu – nie mam czasu na trening, ale trzy razy dziennie wyjdę na spacer z psem (chyba że każę go wyprowadzić dzieciom).
Być może spacer nie zaspokoi w pełni mojej potrzeby intensywności ruchu (choć mogę trochę biec lub iść marszem), ale też się liczy. Nie trzeba niepotrzebnie obciążać się wyrzutami sumienia, że nie trenuje się codziennie po godzinie, jeśli aktualny kontekst życiowy nam na to nie pozwala. Być może taki rytm będzie możliwy przez kilka tygodni lub miesięcy, a potem się zmieni.
Jeśli chcę chodzić na zajęcia organizowane o określonej porze i nie mam innych obowiązków w tym samym czasie, to najważniejsze jest pytanie: po co ćwiczę? Czy te zajęcia są dla mnie ważne i dlaczego.
Jeśli mój tryb życia jest intensywny, szybki, pełen przemieszczania się i zmian, a zależy mi na regularnej praktyce kalarippajattu, muszę zastanowić się, z czego zrezygnuję, by nie opaść z sił i by praktyka miała korzystny wpływ na moje zdrowie i ogólną kondycję.
3R: Regeneracja, różnorodność, równowaga
Niezależnie od tego, jak często uczestniczymy w treningach kalarippajattu czy innych zajęciach ruchowych, ważne jest, by równoważyć realizowany podczas nich typ ruchu innym. W przypadku kalari korzystnie działa aktywność na świeżym powietrzu w ekspozycji na światło słoneczne, rozciąganie, powolne formy jogi (np. yin joga), pływanie, spacery w naturalnym otoczeniu (zieleń, woda, góry). Te aktywności równoważą ognisty, intensywny charakter kalarippajattu i pomagają w regeneracji. Dodatkową regenerację zapewni kąpiel lub prysznic, masaż, zabieg relaksacyjny, a w wersji minimum – leżenie na kanapie w ciszy i bezruchu (także umysłowym).
Będzie mi miło, jeśli dasz znać, czy ten temat Cię zainteresował i jakie masz przemyślenia z nim związane 🙂 Możesz zostawić komentarz poniżej lub napisać do mnie maila.